W zasadzie większość dobrze Wam znanych trzyliterowych skrótów zaczynających się na „S” przewijających się na tym blogasie (jak. SEO, SEM, SMO etc.) to nic innego jak marketing zintegrowany w sieci czy też wyszukiwarce. Jest jednak szansa, że części z Was nie będą interesowały „twarde” rzeczy jak algorytm Google, optymalizacja techniczna czy inne sprecyzowane zagadnienia – dlatego stworzyliśmy tę ostoję marketingowców, CMO’s i innych strategów, których codzienny świat to rozkminki szerszej wody, prezentacje, wymądrzanie się i „gadająca głowa”. Tu będzie ogólnie i tu będzie szeroko.
Marketing Zintegrowany aka Inbound Marketing
Jaka jest różnica między jednym a drugim? Żadna w zasadzie – tyle że jedna po naszemu, a druga w języku lengłydż. Będziemy tu o tym pisali, znajdziesz tu przykłady działań, case study oraz drogę ewolucji tej branży w polskim internecie.
Poniżej wszystkie wpisy w kategorii Marketing online:
Bloga SemandSeo raczej nie trzeba na tej planecie nikomu przedstawiać, natomiast jeśli chodzi o Google to tu sprawy mają się nieco inaczej. Żeby przybliżyć Wam tę markę dodam, że jest to wyszukiwarka i w sumie ciekawa firma :) A że o ciekawych rzeczach ciekawie się czyta; ogląda wręcz (wszak to infografika), to zachęcam do obejrzenia co tam nasza e-marketingowa brać za wielką wodą uwarzyła.
12 ciekawostek i naprawdę imponujących faktów o Google
Jedno jest pewne – mają rozmach … ;) Jak popatrzeć na poniższe dane to naprawdę robi to wrażenie.
Jeśli jarają Cię nowinki dotyczące Google, całe to SEO i w ogóle ten wesoły e-świat, paczaj, szeruj, lajkuj i co tam chcesz – rób.
A my wracamy do dalszej pracy nad tym, aby kiedyś, w przyszłości, taka infografika powstała odnośnie naszego blogasa ;)
Czy kiedykolwiek otrzymałeś karę od Google na jednej ze swoich stron internetowych? Bądź doświadczyłeś utraty widoczności w takim stopniu, że jedyne, co można zrobić to zacząć wszystko od nowa?
Cóż, mam nadzieję, że nie. Ponieważ odzyskiwanie widoczności i ruchu z wyszukiwarki może być bardzo trudne i czasochłonne, a w ekstremalnych sytuacjach nawet niemożliwe.
Oto lista 5 nawyków, które pomogą Ci zdobyć karę od Google, a w najgorszym przypadku tylko częściowo utracić widoczność w wyszukiwarce. Polecam!
1) Zapomnij o serwerze i za wszelką cenę nie sprawdzaj czy strona działa.
Roboty nie lubią i skrzętnie odnotowują sobie, gdy strona nie działa lub serwer nie odpowiada, bądź gdy czas połączenia ze stroną jest za długi.
Jeżeli strona internetowa nie odpowiada, tracą cierpliwość i idą dalej, a to potrafi bardzo je zezłościć, zwłaszcza, że mają naprawdę napięty grafik. Taki zezłoszczony robot oczywiście odwiedzi Twoją stronę ponownie.
Jednak, gdy przytrafi mu się to samo i strony nie zastanie… no cóż, strona zniknie z wyników wyszukiwania. Przecież i tak nie działała prawda?
2) Skopiowane kopie treści na Twojej stronie? Żaden problem
Google ma to do siebie, że chce pokazywać strony o wartościowej i unikatowej zawartości. Ot taki kaprys. Jednak, kto by się przejmował kaprysami przynoszącego rocznie miliardy dolarów biznesu, prawda? Przecież nie Ty, więc spokojnie kopiuj treści z innych stron. Ta mało inteligentna wyszukiwarka, w której „podobno” pracują wybitni specjaliści nie ma o tym pojęcia. Przecież treści na Twojej stronie www będą ważniejsze, niż te, które są już w sieci od znacznie dłuższego czasu c’nie?
Opisy produktów do Twojego sklepu internetowego? Jasne, że bez problemu możesz je skopiować ze strony producenta. Tak samo robi przecież setka innych sklepów sprzedających w sieci ten sam asortyment. Tylko nie zapomnij potem zamknąć swojego sklepu i zgasić światła.
3) Ilość > Jakość, czyli korzystanie z farm linków
Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że dużo jest lepsze od mało. A tanio jest lepsze od drogo. To takie proste i oczywiste. Więc następnym razem, gdy podczas przeglądania aukcji w tym znanym portalu aukcyjnym, ktoś powie Ci, że za kupowanie masowej ilości automatycznych „linków pozycjonujących” niewiadomego pochodzenia możesz dostać filtr od Google, patrząc tej osobie prosto w oczy kliknij „kup teraz” przy cenie 9,99.
Sukces! W końcu masz dużo i tanio! Że też nikt na to wcześniej nie wpadł, co Janusz?
4) Słowo kluczowe, słowo kluczowe, słowo kluczowe…
Jest to dość stara technika i to Cię kręci. To coś jak stary przepis, wynaleziony przez naszych praprzodków, którzy z entuzjazmem wyryli go na ścianach jaskiń, zaraz po tym jak przestali się okładać maczugami. Stary może oznaczać również mało znany, bądź zapomniany i Ty Indiana właśnie odkryłeś tego Graala. Nie krępuj się, więc skorzystać z daru upychania słów kluczowych wszędzie, gdzie to tylko możliwe, a szczególnie na początku i na końcu strony. Nie zapomnij również nadać tym słowom koloru tła lub ewentualnie mikroskopijnego rozmiaru czcionki. Przecież wiadomo, że treść na stronie nie jest dla ludzi tylko dla robotów.
5) Komórki? Tablety? Moich klientów tam nie ma
Przecież Ty nigdy nie szukasz i absolutnie nie kupujesz i nie płacisz przez Internet za pomocą smartfona czy tableta, więc pewnie nikt tak nie robi. Oczywiście Facebook to co innego, niż Twoja strona firmowa, więc nie zawracaj sobie tym głowy.
Masz rację, strona internetowa powinna być przeglądana na komputerze, tak jak robili to twoi dziadkowe i ich dziadkowie i nie wolno tego zmieniać. Oczywiście, że Twoja ulubiona strona z aukcjami to co innego, więc nie zawracaj sobie tym głowy.
Poza tym przeglądanie stron na telefonie może być niebezpieczne dla zdrowia, a przecież nie chcesz tego dla swoich Klientów. Zatem w żadnym wypadku nie dostosowuj swojej strony do urządzeń mobilnych i nie dawaj możliwości przeglądania jej w ten sposób. Oczywiście, że strony banków to co innego, więc nie zawracaj sobie tym głowy.
To Klient powinien się dostosować skoro tak bardzo chce skorzystać z Twojej oferty prawda?
*Post powstał w przypływie pozytywnych emocji
**Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest zamierzone i nieprzypadkowe
Może się powtórzę, ale jak powszechnie wiadomo głównym celem wyszukiwarki Google (poza tym oczywistym skutkiem ubocznym;) jest pomaganie użytkownikom szybko znaleźć najlepsze odpowiedzi na swoje pytania, niezależnie od urządzenia, z którego korzystają.
Jakiś czas temu niejaki Pan Doantam Phan – Product Manager w Google – ogłosił kolejne dwie, bardzo znaczące, nadchodzące zmiany w wynikach wyszukiwania. Oczywiście, „by żyło się lepiej”, nam użytkownikom ;)
Od uderzenia mobileageddon’u bardzo dużo się zmieniło, a webmasterzy mieli pełne ręce roboty, dostosowując swoje witryny do urządzeń mobilnych.
Jak informuje wspomniany Pan Doantam:
„[…] niedawno okazało się, że 85% wszystkich stron w wynikach wyszukiwania teraz spełnia te kryteria i pokazujemy dla nich etykietę. Aby zachować czytelne wyniki wyszukiwania, będziemy usuwać te etykiety. Jednak spełnianie kryteriów „mobile-friendly” nadal będzie obowiązywało jako sygnał rankingowy. Będziemy również kontynuować pokazywanie raportu „Obsługa na urządzeniach mobilnych” w Search Console, aby pomóc webmasterom ocenić te sygnały na swoich stronach.”
Drugą ważną rzeczą jest… i tutaj robi się ciekawiej ;)
Jak już wiemy, ilość dostosowanych stron do urządzeń mobilnych jest duża i większość stron posiada teraz tekst i treści na stronie, która jest czytelna bez powiększania. Jednak ostatnimi czasy na stronach mobilnych zaczęło się pokazywać dużo natrętnych informacji w formie pełnoekranowej, która zwyczajnie zasłania treść na stronie. Choć podstawowa zawartość jest obecna na stronie i dostępna do indeksowania przez Google, to treści mogą być wizualnie zasłonięte pełnoekranową informacją.
No i czo w takim razie?
A tak o, że wg Google to może zaszkodzić użytkownikom, ponieważ nie są oni w stanie w prosty sposób uzyskać dostępu do tych treści, które spodziewali się zastać przechodząc z wyników wyszukiwania.
Również to, że strony, które pokazują natrętne pełnoekranowe informacje tym samym dostarczają gorsze doświadczenie dla użytkownika, w porównaniu do innych stron, na których treść jest dostępna od razu – a przecież Googlak tego nie chce, nie?
Dodatkowo może to być problematyczne na urządzeniach przenośnych, gdzie ekrany są często mniejsze.
No i czo dalej w takim razie?
No i dlatego, bo ponieważ, że Googlak chce poprawić doświadczenia użytkowników związane z wyszukiwaniem mobilnym to:
Po 10 stycznia 2017 roku, strony, na których treść nie jest łatwo dostępna dla użytkownika po przejściu z mobilnych wyników wyszukiwania nie będą pokazywane wysoko w Google.
Oto niektóre przykłady technik, które sprawiają, że treści są w mniejszym stopniu dostępne dla użytkownika:
– Posiadające pop-upy, które obejmują główną treść natychmiast, gdy użytkownik przechodzi na stronę z wyników wyszukiwania, lub takie, które pokazują je w trakcie przewijania strony.
– Wyświetlanie pełnoekranowych informacji, które użytkownik musi własnoręcznie zamknąć, aby przejść do głównej zawartości.
– Oczywiście te, które pokazują informację poniżej widocznej części strony nie przestrzegając zasady above-the-fold, czyli oryginalna zawartość została wstawiona pod widoczną częścią strony.
Poniżej przykłady pełnoekranowych informacji, przez które zawartość jest mniej dostępna i mogą zostać negatywnie dotknięte nowych czynnikiem rankingowym.
Przykład niekorzystnego dla użytkownika pop up’u
Przykład niekorzystnej dla użytkownika informacji, którą trzeba wyłączyć
Natomiast, oto kilka przykładów technik, które używane w sposób odpowiedzialny, nie będą miały negatywnego efektu przez wprowadzony nowy sygnał rankingowy:
– Pełnoekranowe informacje, które pojawiają się w odpowiedzi na zobowiązania prawne, takie jak informacja o wykorzystaniu plików cookie lub służące weryfikacji wieku.
– Strony, w których należy się zalogować lub wykupić subskrypcję, aby zapoznać się z zawartością strony, gdy tak nie jest dostępna publicznie i/lub znajduje się za „paywall’em”.
– Wyświetlające banery, które wykorzystują odpowiednią ilość miejsca na ekranie, a które tym samym można łatwo pominąć.
Poniżej przykłady pełnoekranowych informacji, które nie zostaną dotknięte przez nowy sygnał, jeśli są stosowane w sposób odpowiedzialny:
Informacja pokazująca informację o wykorzystywaniu plików cookie
Informacja weryfikująca wiek
Baner, który wykorzystuje odpowiednią ilość miejsca nie zasłaniając głównej zawartości strony
W tym miejscu warto wspomnieć, że w lipcu zeszłego roku szpece z Google zaprezentowali wewnętrzne badania, które wykazały, że umieszczanie informacji na całą szerokość strony, sugerujące instalację aplikacji, były mniej efektywne i bardziej irytujące dla użytkowników niż banery reklamowe.
Jak pamiętamy z początkiem 1 listopada 2015 wszedł w życie nowy sygnał rankujący, który miał penalizować strony, które umieszczały „reklamy” niejako zmuszające do pobrania i instalacji aplikacji.
W związku z powyższym, w celu uniknięcia powielania sygnałów, włodarze wyszukiwarki usunęli znaczek dla stron aplikacji z testu mobile-friendly i włączyli go do tego nowego sygnału już w wyszukiwarce.
Oczywiście wiemy, że intencja zapytania jest nadal bardzo silnym sygnałem, więc nawet strony niejako łamiące powyżej wymienione zasady, mogą w dalszym, ciągu pokazywać się wysoko w rankingu. Jak? Jak zawsze, jeżeli tylko mają zawartość na tyle ciekawą i taką, która odpowiada intencją użytkowników.
User Generated Content znamy od 2005 roku, czyli nieco krócej niż samo SEO, ale na tyle długo i dobrze, że podobnie jak o zaletach i korzyściach z ingerencji w organiczne wyniki wyszukiwania, tak i o fajności treści generowanych przez użytkownika, nie trzeba chyba dziś nikogo przekonywać. Oczywiście tej wartościowej treści ;) A skoro już jesteśmy przy temacie UGC, to rozkminimy sobie na tym posiedzeniu jeden z najciekawszych odłamów tego dobrodziejstwa, czyli opinie użytkowników. No to lecimy.
Czytelniku! No a nomenklatura?
No właśnie, zawsze zakładam w moich wypocinach że wszyscy wszystko wiedzą i czytelnik świadomy, wyedukowany zna odpowiednie nazewnictwo i ogólnie zorientowany jest w temacie. No a jeśli nie? Wtedy wypadałoby zacząć od wyjaśnienia sobie w ogóle o czym mowa, czyli przybliżyć pojęcia tak ochoczo wymieniane w tej rozprawce.
User-generated content (UGC) (znany też jako consumer-generated media – CGM tudzież user-created content – UCC) – to nic innego, jak wszelkie treści wytwarzane i publikowane przez końcowych użytkowników danego medium, które nie powstały przez zawodowych pisarzy, autorów, dziennikarzy i twórców. Słowem: wszystko to, co nieudolnie opublikujemy w sieci jako cywil :)
UGC dotyczy różnych typów treści i można go podzielić na te najbardziej podstawowe: video, wpisy blogowe podcasty, wpisy wiki, komentarze i opinie.
Aby taki kontent określić mianem UGC, muszą one zostać opublikowane, muszą mieć jakikolwiek twórczy wkład oraz nie może on powstać w ramach pracy zawodowej (spece od marketingu szeptanego słyszeli? ;)
No, to czas odsiać ziarno od plew i skupić się na obiecanych clickbaitowym tytułem opiniach!
Wiemy że są dla nas dobre, wiemy że są świetnym determinantem zakupowym dla mas i wiemy że z punktu widzenia budowania marki i zaufania do brandu są niezmiernie pomocne. Ba, wiemy też (albo się domyślamy) że robią nam dobrze w SEO. Zatem skąd je brać, jak łowić, gdzie przycisnąć (a gdzie odpuścić) i co nam da największego powera z dostępnych na rynku źródeł?
Opinie w internecie i recenzje – me like.
Dla tych, którzy zajmują się marketingiem małych i średnich przedsiębiorstw, a przede wszystkim lokalnym SEO, wybór platformy do zdobywania opinii o firmie może być nie lada wyzwaniem, wszak wiemy że opinie możemy pozostawić dziś w niezliczonej ilości serwisów, portali, mediów społecznościowych i każdego niemalże tworu, który nie jest instytucją non-profit ;) Nawet na naszym słitaśnym blogasie! (choć tenże jest wciąż instytucją non-profit hehe).
Klienci uwielbiają sprawdzać opinie przed wyborem nowej firmy/usługi/produktu po raz pierwszy. Nacierają się tym niemalże, wierząc że każda z tych opinii jest rzetelna, uczciwa, pozbawiona emocji i nieuczciwej konkurencji. Oczywiści mam tu na myśli wszystkich tych, którzy nie są wypaczeni prozą życia SEO ;)
Na zachód od nas, w jakimś badaniu za wielką wodą (by Formstack), 83% kupujących przyznało, że nie ufa już reklamie (o Mateczko Radomska! Czy to koniec AdWords?!?), za to zdają się na rekomendacje użytkowników online.
Co więcej, 72% konsumentów ufa opiniom online w takim samym stopniu, w jakim ufa osobistym rekomendacjom prawdziwych osób w tzw. Realu (tylko czemu chodzą po opinie aż do Reala to nie wiem).
Problem polega na tym, że w sieci funkcjonuje wiele serwisów stricte z recenzjami, ale większość z nich nie jest skonfigurowana tak, aby w każdym z tych serwisów pokazywać opinię opublikowaną w innym, nazwijmy to konkurencyjnym.
Yelp, Google i (coraz częściej) Facebook to chyba najbardziej znane platformy, które prezentują opinie użytkowników, a to z kolei stwarza specyficzne wyzwanie. Jesteś usługodawcą lub sprzedawcą – spróbuj sobie odpowiedzieć – czy prosisz o opinie na każdej z tych trzech platform? A może segmentujesz użytkowników, których pytasz o opinie, w każdym z trzech serwisów? Czy też całkowicie ignorujesz te trzy platformy?
Odpowiedź nie przychodzi łatwo jak się domyślam. Duże firmy mają zwykle tak rozległą bazę klientów, że ich opinie poprostu pojawiają w Google, Yelp i na Facebooku (a także w innych serwisach) niemal samoistnie i stale. W zasadzie to samograj, a zadanie marketingu to głównie nadzór i gaszenie pożarów, ale jeśli zarządzasz małym biznesem, musisz się nieco bardziej nagimnastykować i sam walczyć o opinie oraz skuteczną obecność w sieci.
Gdzie najlepiej zbierać zatem opinie i recenzje?
Spójrzmy najpierw na analizę każdej z naszych trzech czołowych platform a następnie postaram się pokazać różnice między nimi i informacje, które da Bóg, a pomogą Ci zdecydować, na której platformie skupić swoje działania marketingowe.
1. Opinie w Yelp – czy pomagają w SEO?
Zacznijmy od najtrudniejszej z wymienionych trzech platform (IMHO rzecz jasna), ale chyba też i najmniej popularnej w kraju nad Wisłą. Yelp, nie wiedząc czemu aktywnie zniechęca swoich biznesowych użytkowników do upominania się o opinie… Jak czytamy w tym artykule, Yelp stwierdził:
„Powiedzmy sobie szczerze, większość właścicieli firm prosi o opinie tylko klientów zadowolonych z usług, a nie tych niezadowolonych. Z czasem te samodzielnie wybrane opinie tworzą stronniczość na liście firm – przychylność, którą doświadczeni użytkownicy wyczuwają z daleka.” No z takim podejściem to w mojej opinii serwis sam podważa swoją wiarygodność (sugerując, że znajdują się tam wyselekcjonowane, wyłącznie dobre opinie), a dodatkowo zdaje się, że ich intencją jest limitowanie i ograniczanie tego, … co jest ich głównym celem. Przesz niezadowolonego klienta nie trzeba prosić o opinie :) Z należytą pieczołowitością i satysfakcją sam nam ją wystawi! A jeśli to Polak – to jeszcze i nawrzuca!
Ale serio? Hala Mirowska w Warszawie namawiała zadowolonych klientów (pewnie przez radiowęzeł podczas zakupów), aby komciowali i lajkowali tak syto całkowicie non profit?
Co więcej, jeśli tego kiedykolwiek doświadczyłeś, robiłeś coś na tym serwisie, to wiesz również doskonale, że Yelp nie publikuje wszystkich recenzji, które uda się zdobyć firmie (że co?).
To prawda – Yelp nie publikuje wszystkich uzyskanych opinii, co dla biznesu z ograniczoną liczbą klientów może być sporym rozczarowaniem. Platforma używa algorytmu, który określa, które opinie się pojawią i w jakiej kolejności. To w dużej mierze zależy od użytkownika – faworyzowani są ci, którzy wystawili wiele recenzji, umieścili dużo zdjęć i mają spore grono znajomych w społeczności Yelp.
Oznacza to, że jeśli jeden z Twoich klientów postanowił wystawić Ci opinię, ale dopiero założył konto, nie wstawił zdjęcia i nie napisał o sobie kilku zdań, to możesz podejrzewać, że Yelp nie opublikuje jego opinii. Smuteczek.
Co więcej, jeśli nosiłbyś się z zamiarem wysłania maili do swoich byłych klientów z prośbą o opinię, doprowadzając do sytuacji, w której kilka osób w ciągu tygodnia lub krócej zechciałoby podzielić się swoimi opiniami o Twoich usługach, mógłbyś być pewny, że nie wszystkie zostałyby opublikowane.
Według Yelp, nie powinno się w ogóle prosić klientów o opinie.
Tak, wiem. Trudno w to uwierzyć – ale taka jest polityka i filozofia firmy.
Z: 4.bp.blogspot.com
A to z kolei dla małych firm, które starają się legalnie zbudować swoje SEO i obecność w sieci, byłoby sporym utrudnieniem – rzecz jasna zakładając że się tego Yelpa posłuchamy. Jeśli męczy Was sumienie, wstydzicie się i krępujecie aby poprosić o to klienta osobiście, to istnieje kilka sposobów na zdobycie opinii bez nawiązywania tych dziwnych kontaktów międzyludzkich ;)
Umieść na swojej stronie przycisk Yelp, który zachęci klientów do pozostawienia opinii
Pokaż klientom, że jesteś w Yelp – umieść o tym informacje w swojej witrynie
Dodaj przycisk recenzji Yelp do swojej stopki w e-mail
Na recepcji, w biurze, whatever – umieść jakieś info że prośbunia o komcie na Yelp’ie.
Jak widać, definicja opinii według Yelp stanowi wyzwanie, ale nie bez powodu. Dla użytkowników, Yelp jest przede wszystkim serwisem składającym się z możliwości dodawania i czytania rozmaitych opinii. Yelp utrzymuje zaś, że użytkownicy chcą wysokiej jakości, bezstronnych recenzji, którym mogą zaufać, i są w stanie wyczuć, gdy te zostały wymuszone lub są pisane na zlecenie.
Czy Yelp da mi zatem kopa w SEO?
Jeśli chcecie zawojować rynek SEO także przez UGC, z którego najbardziej liczycie na opinie, to Yelp będzie raczej topornym, nie ułatwiającym i skomplikowanym sposobem na osiągnięcie celu. Ale jedna rzecz pozostaje bezsprzeczna i jest pewna – Google nadal bierze Yelpowe recenzje pod uwagę w rankingu wyszukiwarki. Yelp rzecz jasna taguje wszystkie recenzje mikroformatami zgodnymi ze Schema.org, więc interpretacja ich przez algo jest bezbłędna. Mało tego, niekiedy opinie z tego serwisu wypływają w SERP jako rich snippety, co wiadomo do czego prowadzi – klik, klik.
Subiektywnie: Yelp jest trudny, upierdliwy i nie rozpatrywałbym go jako jedyne źródło recenzji, ale warto tam być i warto mieć tam trochę opinii o sobie – jeśli rzecz jasna będą pozytywne ;)
2. Opinie w Google – jak to z nimi jest?
Ktoś może wystawić Ci opinię w Google zaraz po wpisaniu nazwy Twojej firmy w wyszukiwarce (po otrzymaniu wyniku rzecz jasna). To szybkie, uniwersalne i zarówno przydatne jak i niebezpieczne. Użytkownik (niekoniecznie klient!) może też przesłać innym link do strony z opiniami o Twojej firmie, który wygeneruje klikając „napisz opinię”. Dużo czasu zajęły przemyślenia na temat wyzwań, które stawia przed userami algorytm Yelp i same opinie w tym serwisie, i wcale nie twierdzę, że Google dla odmiany toleruje fałszywe, lewe i nagięte opinie (bo może ich nie kasuje, ale rozpoznaje kto, co i dlaczego), ale wydaje się, że wobec Google nie ma takich zastrzeżeń, jakie możemy śmiało artykułować wobec tego nieszczęsnego, opisywanego wyżej Yelpa.
W rzeczywistości – co całkowicie nie dziwi ;) – Google twierdzi, iż posiada swój, unikatowy, jeszcze lepszy od Yelp silnik do rozpoznawania lewych opinii i wszelkich oznak klakierstwa czy próby dowalenia komuś recenzjami. Oh, to wspaniale! Przecież to oszczędza małej firmie wielu frustracji, bo przecież jej klienci wkładają mnóstwo wysiłku i czasu w wystawienie recenzji, a niekiedy utrudnia życie kombinatorom. Dużym firmom nie zaszkodzi, bo dużym firmom o długiej tradycji w ogóle w Polsce trudno zaszkodzić. A już tym bardziej opiniami ;)
Tia…
Przewiduje się (głównie za wielką wodą), że opinie w Google wyprą w końcu recenzje Yelp swej używalności, znaczeniu i dostępności. W sumie jestem w stanie w to uwierzyć – w końcu to „usługa” konkurencyjna do Googlowej i tak, jak stało się to chociażby z wieloma zacnymi serwisami IYP i innymi „słupami ogłoszeniowymi” w sieci, które powoli zawężały swoje grupy fraz w top10, tak i pewnie tu nastąpi monopol. Albo przynajmniej oligopol ;) Wszak niekiedy bardziej liczy się to kto pierwszy – nie kto lepszy, a Googlakowe recenzje zawsze będą wypływały na wierzch, jak jakieś…drewno? Tak, jak np. drewno czy kaczka :)
Co ciekawe, to by było trochę smutne zjawisko na polu platform opinii – wyszukiwanie lokalne Google wszak zostało uruchomione w 2012 roku przy wsparciu niejakiego Janusza Kolibra, podczas gdy Yelp działa sobie od 2004.
Odkąd Google stał się królem obecności online, naturalnie poprawił na przestrzeni lat funkcje dodawania recenzji, a także zintegrował opinie z innych serwisów (np. Groupona, Facebooka czy chociażby Gastronautów) w prezentacjach swoich recenzji. W przypadku restauracji i innych firm ze specyficznych branż, pojawiają się również opinie krytyczne (patrz wspomniany wcześniej Sejm i Senat ;)
Jest- i o tym należy pamiętać – naturalnie jeszcze jeden (a w zasadzie dla niektórych TYLKO ten jeden) argument, dlaczego warto się opiniować i recenzować u Big G. To chyba oczywiste – opinie w Google są bezpośrednio powiązane z wyszukiwarką, a ich obecność lub brak jest domniemanym czynnikiem rankującym, zwłaszcza gdy mówimy o SEO lokalnym.
Z: twimg.com
Google nie ma problemu z tym, że prosisz swoich klientów o opinie. Google nie ma problemu z tym, że sam sobie pozytywnie zaopiniujesz swoją firmę. Ostatnio, w jednym małym eksperymencie zauważyłem także, że Big G nie ma problemu z tym, że sztuczne ludzie (powołane do życia w imię nauki rzecz jasna) z całej Bolandy oceniają jedną baaardzo lokalną firemkę z Warszawy – mimo, iż taka sytuacja w naturalnym habitacie użytkownika netu byłaby raczej nieosiągalna albo przynajmniej trudna logistycznie hehe ;) Nie wiem ile to potrwa, ale na razie jest ok. Także Google wie, rozumie, patrzy z politowaniem i przymyka (chyba?) oko ze swoistym ojcowskim politowaniem na występki młodzieży.
Co więcej, w przypadku tego systemu opinii możesz reagować na negatywne recenzje i przez to łagodzić swój wizerunek lub uzupełniać go, stając w obronie marki w bardzo bezpośredni sposób – odpowiadając na komentarze.
Słowem, narzędź zbudowany frontem do użytkownika, noszący znamiona wolnego internetu pełnego zaufania i kontroli. Splendid!
Czy zatem warto zbierać opinie i recenzje na Google Moja Firma?
Krótko: Tak. Bardzo warto. Nic więcej nie dodam, bo to chyba oczywiste, a jeśli wciąż nie – to odsyłam do tego linka :)
Z: reactiongifs.com
Opinie na Facebooku – czy są dobre dla SEO?
Zanim do tego przejdziemy, to jak mówi pewne porzekadło w języku lengłydż tłumaczone na Nadwiślański: pierwsze rzeczy pierwsze. Google widzi Faceboonia tak, jak widzi go niezalogowany użytkownik. Czyli jeśli coś jest ukryte dla Ciebie, Facebookowy abnegacie, nie widzi też tego Wyszukajka. To ważne, jeśli mamy mówić o czymś, co ma pomóc tejże Wyszukajce ocenić pozytywnie Twój sajt/domenę, po czym sprawdzić wszelkie rankujące sygnały zewnętrzne (jak np. opinie) i wypchnąć lub podtopić to coś w SERP.
Jak sobie zatem radzi z tym Google?
Według badania Vocus, o którym mowa jest parę akapitów wyżej, 68% konsumentów odwiedza serwisy społecznościowe właśnie w poszukiwaniu recenzji produktów. Czy taki fakt Google mogłoby ignorować? Otóż nie. Google sobie z tym radzi.
Facebook jest bardzo prostą platformą dla osób, które publikują recenzje i chcą, żeby ich opinie były znane w szerokich kręgach. Co więcej, ci, którzy Cię obserwują są bardziej skłonni do wystawiania jakościowych opinii niż anonimowi, przypadkowi przechodnie.
Jak już wspomniano, opinie publikowane na Facebooku są uwzględniane w wyszukiwarce Google, zatem po pierwsze nasuwa się prosta myśl – to nie Google jest taki super NSA-KGB-STASI, że sobie je „wykrada”, tylko niebieski portal pana od „góry cukru” wie doskonale jak ważne są recenzje, jakim magnesem dla trafficu są i jak istotna jest ta część GSC dla zaangażowania, więc zwyczajnie udostępnia je per publico bono. Po drugie, każdy modny internauta wie, że inwestując w Facebooka, pieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu, gdyż Facebook jest doskonałą platformą jeśli chodzi o świadomość marki, eksplorację produktu przed i po zakupie, a także wsparcie tejże marki!
Jak możemy sobie poczytać w mądrej zagranicznej prasie, ludzie wolą umieszczać opinie na Facebooku niźli na G+, bo… częściej go odwiedzają :) Jakie to proste. I kolejny punkt ląduje do drużyny niebieskich.
Z ankiety przeprowadzonej przez cytowany powyżej Review Tracker wynika, że… Facebook bije na głowę zarówno Yelp, jak i Google, jeśli chodzi o preferencje użytkowników co do platformy i jej używalności.
Z resztą cała idea oceniania, recenzji i tworzenia unikatowego contentu tego typu była od początku lansowana przez kapitana niebieskich ;)
Więc podsumowując Faceboonia równie krótko (bo i temat jak w przypadku „kolorowych” oczywisty) – WARTO.
Nie jesteś przekonany? Popatrz jeszcze raz w oczy Markowi, wyobraź sobie jak soczyście do Ciebie przemawia i posłuchaj Cukrowego, bo mądrze gada ;)
Werdykt: zatem które źródło opinii najlepsze dla SEO?
Dobra. Odpowiedź będzie już trochę bardziej skomplikowana. Po lekturze tego nudnawego i dość oczywistego wpisu widzisz sam/a, że wszystkie platformy są wartościowe, i tak – każda z nich ma wpływ na SEO i może dokonać zmian w Twojej obecności w sieci. Na każdej z tych platform występują także przyczajone i skryte dodatkowe czynniki rankujące – social signals, linkowanie, coocitation i inne trudne SEO-pojęcia.
Jak wspomniałem na początku, dla dużych firm zdobycie opinii na wszystkich trzech platformach nie stanowi raczej większego problemu, ale jeśli prowadzisz (lub Twój klient dentysta prowadzi) mały biznes i masz przed sobą kilka trudnych decyzji do podjęcia (bo budżet ograniczony albo doba za krótka), proponuję – uwaga, bluźnię – zacząć od Facebooka. Będzie Ci przede wszystkim łatwiej dotrzeć do zwolenników, rozpocząć dyskusję, a gdy nadejdzie czarna godzina poprosić znajomych i ciocię o wsparcie. Ostatecznie, ich opinie pojawią się przecież także w Google!
Drugi w kolejności powinien iść Googlak z mapami i całym tym Google My Business. Wiadomo – tam wstrzykujesz zajebistość bezpośrednio do algorytmu, a niektórzy uważają że to może kopnąć mocniej niż czeska meta ;)
Yelp może być Twoją ostatnią opcją – pamiętaj o nim, gdy Twój biznes będzie się rozrastał i gdy uznasz że na prawdę wszystko inne już odfajkowane z listy.
Do listy bez wątpienia dojdzie jeszcze więcej zacnych źródeł z opiniami, w których warto być. Nie zapominajmy także o tematycznych/branżowych portalach.
Ja osobiście stawiam na uniwersalizm i zasadę „trochetegotrochetego”. Sprawdza się – u mnie tradycyjnie wszystko na zielono :) hehe
User Generated Content – fajnie, gdy ktoś dorzuca Ci do ognia
Pamiętaj, opinie i recenzje to tylko część tortu zwanego UGC. A tort bardzo smaczny i kaloryczny. Stawiaj na treści tworzone przez użytkownika – ale kontroluj (kontrola podstawą zaufania). Zachęcaj do komentowania (jako i ja zachęcam :), lajkowania, udostępniania i dyskusji wszelakiej. Korzystajmy z dobrodziejstwa wolności, jaką jeszcze póki co daje nam internet. Oby Wasze SEO było białe i miało zielone końcówki!
Powstało w bólach na podstawie cytowanych w treści artykułów oraz własnych rozkminek Grafika z okładki wpisu – źródło: sfora.pl
Są pewne zjawiska na tym świecie, które są zwyczajnie oczywiste. Na przykład to, że słońce kręci się w okół ziemi, że ziemia jest płaska ;) oraz że nikt nie może zagwarantować określonych pozycji w wyszukiwarce. Dlaczego? Ponieważ nikt, agencja SEO również, nie kontroluje wyników wyszukiwania, a jedynie dzięki prowadzonym działaniom wpływa na te wyniki.
O efektach prowadzonych działań można mówić w odniesieniu do prawdopodobieństwa, a nie o pewności uzyskania wysokich pozycji w wyszukiwarce. Uzyskanie konkretnych efektów w postaci pozycji jest uzależnione od wielu zewnętrznych czynników, w tym i takich, które na te działania wpływają negatywnie i często nie ma nad nimi kontroli.
1. Agencja SEO wpływa na wyniki wyszukiwania, lecz nie kontroluje ich
Kontrolę nad wynikami sprawują wyłącznie właściciele wyszukiwarki, czyli np Google Inc. I tylko właściciele mogą dać gwarancję na pozycje. Agencja SEO, nie może dać 100%-owej pewności na coś nad czym nie ma kontroli. Nie może również dać pewności, że dana strona będzie wyświetlać się w wyszukiwarce, nawet po odpowiednim dostosowaniu jej do wymagań Google.
2. Agencja SEO nie posiada informacji w jaki sposób będą pozycjonowane strony konkurencji
Na pierwszej stronie wyników wyszukiwania jest 10 pozycji (chociaż nie zawsze), natomiast firm, które chcą się znaleźć na niej jest dużo, dużo więcej. W takim razie jeżeli do walki o pozycje stanie chociaż 20 firm ze znacznie różniącym się budżetem, bądź podejściem do promocji swojej witryny w sieci, to prawdopodobieństwo zdobycia pierwszych pozycji znacznie spada (bądź rośnie). Jednak efekt jest wciąż w pewien sposób uzależniony od konkurencji. A co gdy do ‘walki’ stanie setka firm?
3. Agencja SEO nie wie jak w przyszłości będą wyglądały wyniki wyszukiwania
Na tą chwilę w wynikach wyszukiwania w Google oprócz naturalnych wyników wyszukiwania, pojawiają się również linki sponsorowane, “mapki”, profile Google+, „rotatory” z produktami i inne pozycje, przez które wygląd wyników wyszukiwania się zmienia. Google serwuje nam co raz nowsze rozwiązania w obrębie swojej wyszukiwarki tym samym zmniejszając liczbę naturalnych wyników na kolejne frazy. Agencja SEO nie może mieć pewności, czy w najbliższym czasie wyniki naturalne nie znikną z pierwszej strony. Należy pamiętać, że sposób prezentacji wyników nie jest zależny od Agencji SEO.
4. Algorytm Google, a więc i cała wyszukiwarka się zmienia
Google dąży do tego, aby ich wyszukiwarka prezentowała wyniki najbardziej odpowiadające intencją użytkownika poszukującego informacji. Niestety bywa tak, że z jakiegoś powodu strona przestaje się pojawiać w wynikach wyszukiwania w efekcie “niesprawiedliwej” oceny algorytmu. Bardzo często zmiany są chwilowe, jednak zdarzają się sytuacje w których algorytm „uzna”, że ta, a nie inna strona jest mniej przydatna użytkownikowi i nie będzie widoczna przez dłuższy czas. Należy pamiętać, że Google wprowadza setki poprawek algorytmów w ciągu roku i każdy z nich odpowiada za co innego. Można powiedzieć, że wyszukiwarka wciąż się zmienia, a stronę w którą zmierzają zmiany zna tylko Google.
5. Działania nieuczciwej konkurencji
Depozycjonowanie. Chociaż Google twierdzi inaczej, niestety istnieją sposoby na obniżenie widoczności stron Internetowych w wynikach wyszukiwania. Tym samym Agencja SEO nie może mieć pewności, że strona, którą się zajmuje nie padnie ofiarą nieuczciwej konkurencji.
6. Problemy zewnętrzne uniemożliwiające działanie strony
Strona Internetowa do poprawnego działania wymaga kilku podstawowych elementów, które często okazują się kluczowe. Jest to opłacona i poprawnie skonfigurowana domena, opłacony i poprawnie działający serwer czy poprawne działanie infrastruktury sieciowej. Wystarczy problem występujący w jednym z powyższych elementów, aby strona stała się niedostępna. Oznacza to również brak dostępu do jej zasobów dla użytkowników oraz robotów wyszukiwarek. Problemy trwające dłuższy czas mogą być powodem wyeliminowania takiej strony z wyników wyszukiwania.
7. Ataki hackerów, włamania, spam
Internetowy świat ma to do siebie, że każda strona może stać się celem ataku osoby lub robota, który w najlepszym wypadku spowoduje nie prawidłowe jej działanie, a w najgorszym całkowicie uniemożliwi jej wyświetlanie. Agencja SEO nie ma pewności, że strona klienta nie stanie się ofiarą takiego ataku. Bardzo często efektem takich działań będzie spadek pozycji w wynikach wyszukiwania.
8. Błędy wewnętrzne na stronie blokujące dostęp dla wyszukiwarek
Roboty wyszukiwarek mogą mieć ograniczony dostęp do strony www, gdy np. plik robots.txt jest nieprawidłowo ustawiony. Tak samo dzieje się w przypadku nieprawidłowo skonfigurowanych nagłówków wysyłanych przez serwer lub meta tagów zabraniających indeksowanie czy odwiedzanie podstron. Takie błędy prowadzą do zniknięcia strony z wyników wyszukiwania.
Niektóre firmy zajmujące się SEO oferują pozycjonowanie z gwarancją. Dlaczego?
Jest to zwykły chwyt marketingowy, który jak widać nie ma racji bytu. Zarówno pod względem prawnym, jak i czysto praktycznym nie można zagwarantować pozycji. Należy to traktować jako slogan i najlepiej trzymać się z dala od gwarancji tego typu.
Przedstawione powyżej fakty jasno wskazują, że nie można zagwarantować efektu w postaci pozycji, które uzależnione są od wielu czynników bardzo często pozostających poza zasięgiem Agencji SEO.
Przez pewien czas była moda na tzw. ‘ręczne pozycjonowanie’ potem nastał czas na ‘gwarancję pozycji’, ciekawe co będzie następne, aby karuzela kręciła się dalej?